Wizyta w Pagorzynie

pagorzJasio zatrzymał samochód zaraz po wyjechaniu z Jasła. Sądząc, że za chwilę wyjmie ze schowka dokładną mapę samochodową okolicy czekałem z zapartym tchem. Na pewno poprosi mnie o pilotowanie i to ja, jak po sznurku, zaprowadzę całą delegację Zarządu do miejscowości o rekordowej ilości naszych imienników. Jasio wyjął z godnością maluteńki, nie większy niż ćwierć dłoni, świstek papieru i ze znawstwem zaczął go studiować.

-Jak to? Nie masz atlasu samochodowego – zapytałem smutno.
-Nie mam, ale tu mam wszystko zapisane – powiedział.

Krysia z tyłu zaczęła szczebiotać. Chyba pewniej się poczuła, gdy się przekonała, że nie jedziemy na chybił trafił, lecz według ściśle opracowanej marszruty zapisanej na bibułce do przecierania okularów.

Jasio skończył studiować swoje obszerne materiały.

-Za Sławęcinem, tuż przed Skołyszynem skręcamy w lewo i walimy prosto na Harklową – powiedział pewnie – a potem w prawo do szkoły w Pagorzynie.
-Pewnie musiałeś kiedyś grypsować, skoro ci tak dobrze to czytanie idzie – syknąłem ze złością.

Jasio nie usłyszał jednak i dalej wesolutki kontynuował jazdę. Cóż! Musiałem i ja udawać wesołego, chociaż złość skręcała mi kiszki. Niestety, wszystko się zgadzało i pomoc nie była potrzebna. Już na samym początku moja duma poniosła klęskę.

Troszkę podniosłem głowę, gdy nasz kierowca i jednocześnie prezes stwierdził, że jednak trzeba sprawdzić, czy dobrze jedziemy. – Ha jednak – pomyślałem z ulgą – nie jesteś tak pewny siebie, jakby się wydawało.

-Proszę Pani – zagadnęliśmy idącą poboczem kobietę – do szkoły w Pagorzynie dobrze jedziemy?
-Dobrze, dobrze! Cały czas prosto.

Myślałem, że mnie coś trafi – jednak nie pobłądził, a tak mu tego życzyłem.

Przed budynkiem szkolnym stało kilka osób, a wśród nich wyróżniała się okazała sylwetka naszego przesympatycznego brodacza z Brzozowa. Uśmiechnęła się szeroko jego gęba na nasz widok, a w ślad za nim zaczęły się uśmiechać i machać wesoło inne osoby.

Jestem wśród swoich – pomyślałem z ulgą – Tak, jakbym w Podniebylu się znalazł. Już wiem, co ciągnęło tu Jasia i nie pozwoliło mu pobłądzić. Ta sama natura, co ciągnie wilka do lasu przyciągnęła nas do Pagorzyny. Tylko ten nasz swoisty zew krwi wystarczył. Zapisany skrawek papieru nie był potrzebny.

Dobrze nam było w salce szkolnej. Obecni tu ludzie stworzyli swoiste ciepło, które otoczyło nas zewsząd tworząc dobry nastrój i wymuszając przedłużenie zebrania. Szkoda nam było odjeżdżać. Wszystko, co chcieliśmy powiedzieć, zostało powiedziane, a my dalej siedzimy. Może by tu jakiś dom kupił – powiedział Jasio – tu jest tak dobrze. Masz rację Jasiu – pomyślałem – nie mylisz się! Ja też poczułem sympatię do tej ziemi i jej mieszkańców. Mnie tu też jest dobrze i szkoda mi ich opuszczać. Jednak trzeba jechać. Postanowiliśmy jedynie, że III Zjazd Rodu zrobimy w Wysowej. W pobliżu miejsca, które wszyscy pokochaliśmy od pierwszego wejrzenia i które przyjęło nas z otwartymi ramionami. Szkoda, że żyjemy tak daleko od swoich rodzinnych gniazd. Przytłoczeni tysiącem spraw służbowych, zajęci wiązaniem końca z końcem, zawaleni kłopotami osobistymi, zestresowani nie mamy czasu na ich częste odwiedzanie, a przecież w nich było nam szczególnie dobrze. Przypominamy sobie o nich dopiero wtedy, gdy mniej, czy bardziej przypadkowo odwiedzimy Pagorzynę.

24 kwietnia 2002 r.

 

Informacje o Maria Krygowska-Doniec

Prezes Zarządu Stowarzyszenia Rodu Krygowskich

Możliwość komentowania jest wyłączona.